Od Victora

Długa prosta i skręt w prawo. Wyłączyłem silnik i stanąłem obok motocykla zdejmując kask. Słyszałem radosne szczekanie. Otowrzyłem drzwi prowadzące do niewielkiej kliniki na tyłach której było schronisko.
-Dzień dobry Mario.-przywitałem się z sekretarką która jednocześnie była żoną właściciela a mojego szefa.
-Witaj Victor. Jak Ci dzień mija??
-Dobrze, coś nowego dziś???
-Coda znowu nie chce jeść. Fillip starał się go przekonać do jedzenia ale z marnym skutkiem. Ty coś zdziałaj. Tylko Ciebie lubi.
Uśmiechnąłem się na myśl o niedawnym nowym nabytku schroniska. Był to młody kundelek po owczarku niemieckim. Znaleziony niedaleko wysypiska za miastem.
Ruszyłem wzdłuż korytarza mijając gabinet Fillipa.
-Dzień dobry.-odparłem.
-Witaj Victor. Mam dla Ciebie dziś troche pracy.
Ruszyliśmy dalej korytarzem aż do "cichego" pokoju.
-Nuka lada chwila się oszczeni. Mógłbyś dziś nad nią czuwać??? Jest bardzo młoda i może mieć problemy w czasie porodu.
Nuka została do nas przywieziona na uspanie. Okazało się że jest w ciąży a właściciele nie chcieli podjąć się opieki nad jej szczeniakami. Przygarneliśmy ją.
-Nie ma sprawy. Chciałem jeszcze pójść do Cody.
-Ahh on też Cię potrzebuje. Co ja bym bez Ciebie zrobił.
-Nic nadal pomagałbyś innym a ja jestem tylko po to aby Ci pomagac. -odparłem z uśmiechem.
Coda kiedy mnie zobaczył zaczął merdać ogonem jednak nie podnosił się.
-Co jest maluchu???
Było mi go szkoda. Otworzyłem drzwi i wypuściłem go. Powoli i niezdarbie wyszedł. Otrzepał się i polizał mnie po policzku.
-Widze że na czułości nadal masz ochote. A co z jedzeniem???
Złapałem zmycz z obrożą które wisiały nad klatką Cody i uwiązałem go.
-Idziemy na spacer. Wysiłek wzmaga apetyt.

***

Po północy skończyłem prace w schronisku. Nuka się nie oszczeniła a Fillip kazał mi wracać do domu. Jechałem motocyklem kiedy zobaczyłem na parkingu swoich kumpli. Zajechałem aby się przywitać.
-Siema!!!-zawołałem.
-Siemka jak tam?
-A dopiero po pracy.
-Jedziesz z nami???
-Nowu się ścigacie?
-Dobry sposób na zarobek a i zabawa w pakiecie-zaśmiał się Dan.
-W sumie nigdzie mi się nie śpieszy.
-To wspaniale.-odparł Kol.
Pojechaliśmy na drugi koniec miasta niedaleko fabryk. Była tam dobra droga do wyścigów no i nie było ryzyka że jakiś samochód będzie jechać. Była już sporo ludzi. Te wyścigi były dosyć sławne. Niestety nie tylko przez nas a i przez policje.
-Kogo moje oczy widzą.-usłyszałem za sobą.
To był Pablo. Nie przepadaliśmy za sobą. Różnica charakterów.
-A ja wolałbym Cię nie widzieć.-odparłem zlewając go.
-Victorku nie powiesz że nie masz ochoty nałykać się kurzu jadąc za mną???
-Nigdy go nie prześcigniesz.-odparł Dan do Pabla.
-Nigdy?? Czyżby to było wyzwanie??? Nasz chłoptaś z dobrego domu wreszcie ma ochote ubrudzić sobie rączki???
Przewróciłem oczami.
-Dobra. -odparłem.-Pojadę.
-Oooo nie wierzę.-odparł Pablo.
Ustawiliśny się na lini. W sumie jechało z sześć motocykli. Już miałem siadać kiedy podbiegła do mnie Kornelia.
-Hej skarbie. Chciałeś jechać beze mnie???
Odpieła mi pasek od spodni i usiadła za mną, do mnie plecami. Zapięła nas moim paskiem w pasie. Takie były zasady tych wyścigów. Niebezpieczne bo nie jedna osoba już tu zginęła o czym świadczą zdjęcia, świece i różne rzeczy ustawione przy i na ścianach. Były to pamiątki po zmarłych.
-Trzymaj się mocno-odparłem do Kornelii.
Jedna z dziewczyn stanęła za linią przed nami i po chwili kiedy chusteczka którą rzuciła upadła na ziemię ruszyliśmy z piskiem.
Pierwszy bieg.
20 km/h
Drugi bieg.
35 km/h
Trzeci bieg
60 km/g
Czwarty bieg
80 km/h
Piąty bieg.
Do odciny..
Byłem już pierwszy. Czułem za sobą ciepło bijące z ciała Kornelii.
Pierwsze okrążenie.
Drugie.
Trzecie.
Meta.
Zatrzymałem się gwałtownie tak że poczułem Kornelie na plecach.
Odpieła nas a ja zdjąłem kask.
-Jak tam??-zapytałem.
-Jak zwykle świetnie!!!-krzyknęła.
Zbiegł się tłum. Nie zdziwiło mnie to że wygrałem. Jeździłem tu już od paru lat.
Teraz była pora na już spokojny powrót do domu. Dochodziła czwarta nad ranem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz